Widzę ciemność

Ciemno.

Trochę to dziwne, bo przecież dzień. Słońce świeci, psy radośnie szczekają, sąsiedzi energicznie pastwią się nad sobą, za oknem coś skrzeczy. Chyba sroka.

To musi być jakiś filtr. Coś pod rogówką, zapewne zamontowane w źrenicy. Coś z tworzywa niezbyt przezroczystego. Pożeracz fotonów. Czasem przepuszcza większość, czasem połowę, a bywa, że tylko jednego na trzy. A, i jeszcze wyrównuje długość fali – na średnioszarą. Jeżeli teraz jest tak ciemno, to co będzie po zmroku?

Nie ma paliwa. Nie robię nic, nie ma mocy. Jedzenie nie ma smaku, świat nie ma kształtu, życie nie ma sensu. Chętnie bym się położył, lecz jak to będzie wyglądać? Nie mogę przecież pokazać tej słabości. Trzeba działać, trzeba robić, ale jak? Bateria wyczerpana. Zasilacz zepsuty. Nie ma mocy.

Oczy puste jak wydmuszka i suche jak pustynia. Modlę się o jedną chociaż łzę litości, na próżno jednak, nie chce świnia spłynąć. Nawet płakać się nie da. Od rana czekam na wieczór, może przyjdzie sen – wybawca i znajdę w poduszce ciepły azyl. Może ucieknę.

Nie ucieknę. Noc jest najgorsza. Nocą przychodzi prawdziwa ciemność, można ją nożem kroić. A potem przylatują oni. Całe stado demonów, nie mogę się od nich opędzić. Wyglądają trochę jak wrony, tyle że są całkowicie pozbawione uroku osobistego. Irytujące jak ujadanie wściekłego yorka i natrętne jak akwizytor telefoniczny, sączą do ucha zatrute myśli i głupie pomysły. Dlatego od wieczora czekam na ranek, choć przecież z góry wiem, czego się po nim spodziewać.

Pisałem, że noc jest najgorsza? Bzdura, to poranki są najgorsze. Codziennie rano mam ochotę umrzeć. Ranki są straszne!

I po co się znowu obudziłem? Na wszelki wypadek nie otwieram oczu. Żeby nie widzieć tego, co nawet bez mojego patrzenia wygląda źle. Próbuję utrzymać się w tym stanie, ale tli się jeszcze we mnie resztka życia, a tląc się popiskuje cicho. Że muszę. Że trzeba wstać. Że nikt mnie nie zwolnił i nikt nie napisze usprawiedliwienia. Więc pokonuję opór umartwionych powiek i wygrywam tysiąc dziewięćset którąśtam batalię z grawitacją. Nawet wata w głowie dziś tak bardzo nie przeszkadza. Tylko znowu ta ciemność.

Chyba jest awaria prądu. Czy to awaria mnie?

Nigdy wcześniej nie wyobrażałem sobie, jak to jest w takiej sytuacji, kiedy siadasz – i kompletnie nie wiesz co zrobić dalej. I jak w ogóle żyć. Całkowita bezradność. Uczucie najpodlejsze z możliwych. Finito. Fiasko. Zawiodłem. Nienawidzisz siebie. Nie możesz na siebie patrzeć. Nie możesz znieść swojego towarzystwa. Nie możesz nawet o sobie myśleć.

A co można zrobić w tak pięknych okolicznościach życia? Na co ma się ochotę? Ano tylko na to, żeby wszystko nareszcie się skończyło.